Шрифт:
„Jednak przybylem na czas. Jest burza z piorunami."
Wzial prysznic i polozyl sie w niepo'scielonym l'ozku. W nowym miejscu, zwlaszcza w przestronnym dwupietrowym domu, nie jest latwo od razu zasna'c, nawet gdy jest sie bardzo zmeczonym. Przetaczajac sie kilka razy z boku na bok, Ronald uparcie zamknal oczy. W tym momencie grzmot i blyskawica uderzyly tak blisko, ze cale pietro bylo jasno o'swietlone. W tym samym czasie zaczal pada'c ulewny deszcz. Duze krople przeplatane gradem mocno bebnily w blaszany dach, tworzac tak piekielny halas, ze mozna bylo calkowicie zapomnie'c o 'snie. Do tego gwaru dolaczylo straszliwe wycie wiatru, kt'ory przenikal zewszad.
Ronald czul sie nieswojo i przerazony. On, dorosly mezczyzna, przypomnial sobie leki z dzieci'nstwa, kiedy z kazdym blyskiem blyskawicy wyobrazal sobie za oknem potwory i smoki.
Ronald wyskoczyl z l'ozka, zapalil 'swiatlo i podszedl do okna. Burza i ulewa zaczely ustepowa'c i nie byly juz tak strasznie glo'sne.
Ronald postanowil zej's'c na pierwsze pietro i wzia'c tabletki nasenne z kuchennej apteczki. Ale gdy tylko skierowal sie w strone schod'ow, jak, o zgrozo, wydalo mu sie, ze kto's gra na pianinie na dole. Tak, tak, slyszal d'zwieki, a nawet potrafil rozr'ozni'c melodie.
"To Chopin!" – Blysnelo w m'ozgu i mr'oz przeszedl przez sk'ore. Brzmialo to tak samo „Impromptu Fantasy”, w kt'ore jego zona tak bardzo lubila gra'c. Ronald chcial zej's'c na d'ol i sprawdzi'c, co slyszy, ale po zrobieniu kilku krok'ow zamarl w miejscu. Nagly dzwonek telefonu kom'orkowego wyrwal go ze stanu przerazenia. To byl Edward.
– Jak sie masz kolego? Przybyl normalnie? Te e-taks'owki moga dziala'c nieprawidlowo i zboczy'c z kursu podczas silnej burzy.
Ronald milczal, jakby polykal jezyk.
– Cze's'c! Wszystko w porzadku? Gdzie jeste's?
– Jestem w nowym domu. Chcialem zmieni'c scenerie. Jednak..
– Co's sie stalo?
– Tu nie jest tak wygodnie, zwlaszcza w tej strasznej burzy.
– Oczywi'scie. Znalazlem czas. Ale burza ucichla. Mozesz spa'c spokojnie.
– Posluchaj Edwardzie! Nie chodzi mi tylko o burze.
– Co jeszcze?
Czy pianino gralo w 'srodku nocy?
– Kr'olewski? Czy jeste's tam jedyny? A ty nie wiesz jak gra'c.
– Faktem jest, ze jeden, ale na pierwszym pietrze zaczal gra'c fortepian.
– Co za bzdury! To niemozliwe. Slyszale's to ze strachu?
– C'oz, nie wiem. By'c moze zostal uslyszany.
– Sluchaj, Roni. Chod'z ubierz sie i chod'z do mnie. Wy'sle po ciebie samoch'od. Podyktuj sw'oj nowy adres.
Tego ranka Ronald obudzil sie w mieszkaniu przyjaciela.
– A jednak, jaka muzyke slyszalem w domu? Czy to mi sie wydawalo?
– Oczywi'scie, ze tak. Kochana Roni! Poniosle's nieodwracalna strate, duzo stresu przerodzilo sie w depresje. Nic dziwnego, ze na tle szumu burzy slyszale's d'zwieki muzyki, kt'ora wykonywala twoja ukochana zona.
– Edwardzie! Nie jestem tak szalony, zeby nie odr'ozni'c d'zwieku deszczu od melodii Chopina.
– Jak my'slisz, kto gral na pianinie? Kto?
Przyjaciele ucichli cicho pijac poranna kawe.
Ronald przerwal cisze.
– Grala Lily.
– Czy jeste's kompletnie szalony? Pochowali'smy Lily 40 dni temu.
– Ot'oz to. Po pogrzebie dusza zmarlego czterdziestego dnia zostaje oddzielona od ciala i pedzi do nieba.
– A potem wraca do nocnej burzy i gra na fortepianie „Impromptu Fantasy” Chopina? – z ironia powiedzial Edward.
–Edwardzie, zrozum! Chciala mi przez to co's powiedzie'c! Alez oczywi'scie! To byl znak! Jak wcze'sniej o tym nie pomy'slalem? – powiedzial Ronald i nie zwracajac uwagi na ironie przyjaciela, dodal stanowczym tonem – chod'zmy tam!
– Gdzie?
– W firmie "Nyumen".
–TАk, podjalem decyzje!
– Zdecydowal sie. Dopiero najpierw zatrzymamy sie w wynajetym mieszkaniu i odbierzemy paszport genetyczny zony.
Paszport genetyczny powstal jeszcze przed urodzeniem dziecka, w macicy, w 2 miesiacu ciazy. Od kobiety ciezarnej pobrano pr'obke krwi i na jej podstawie okre'slono cala genetyke plodu. Jeszcze przed porodem rodzice wiedzieli doslownie wszystko o swoim przyszlym potomstwie, od plci, koloru wlos'ow, innych oznak zewnetrznych, a sko'nczywszy na obecno'sci lub braku wrodzonych chor'ob, zar'owno genetycznych, jak i somatycznych. W czasie ciazy om'owiono kwestie przydatno'sci nienarodzonego dziecka. Wobec chor'ob niepoddajacych sie leczeniu przez wsp'olczesna medycyne pojawilo sie pytanie o przerwanie tej ciazy.
Samoch'od zatrzymal sie przed plisowanym budynkiem z krzykliwym znakiem Nyumen.
– Dzielny Roni. Nie panikuj, jestem tutaj.
Weszli do budynku i podeszli do ladnej dziewczyny za recepcja.
– Jakiego rodzaju uslugi chcesz?
– Klonowanie ludzi – odpowiedzial pewnie Edward zamiast Ronalda.
– Czy masz paszport genetyczny zmarlego i akt jego zgonu?
– Oczywi'scie.
– Potrzebne sa wiecej kart bankowych.
Ronald oddal swoje i dziewczyna zaczela sprawdza'c dane w komputerze.